Kiedy nie ogarniasz i chcesz wszystko rzucić w kąt. A potem...
Gdy obowiązków i problemów nagromadzi się pęczek... Czasem nie wiesz do czego wsadzić ręce, od czego zacząć, a na czym skończyć. Czasem wpada myśl o potrzebie czasu tylko i wyłącznie dla siebie. O mini egoizmie i zreperowaniu siebie wewnętrznie.
Superlatyw macierzyństwa całe mnóstwo. Wszystko przeplatane chwilami złości, bezsilności, a czasem łzami. Jednak najwięcej jest uśmiechu, którym zarażają najlepiej dzieci. Spoglądają na nas błyskotliwym wzrokiem i rozśmieszają co minut kilka.
Czasem wszystko sięgnie apogeum, trachnie jak rozrywany ręcznik na szmaty. Siadasz w kątku i ryczysz bo nie wyrabiasz, nie ogarniasz i marzysz o wyjeździe gdzieś na kilka dni. Sama. Chcesz się naładować, odprężyć, poukładać myśli i wrócić lepsza. Błędy popełnia każda kobieta, każda matka. Grunt sobie zdawać z nich sprawę i próbować zreperować.
Do niedawna sama pieprzyłam, że wiecznie mi mało czasu, że potrzebuję pobyć sama ze sobą, że czasem mam dość tego jak życie me wygląda tu i teraz i chcę ruszyć z miejsca, tylko potrzebuję... Wyjazdu.
Kiedyś podczas rozmów o emigracji naszej był pomysł, bym sama wyjechała na kilka miesięcy. Wtedy wydawało mi się to do wytrzymania i możliwe. Tęsknota owszem za nim i nią, ale jak trzeba to bym podołała.
Nadarzyło się prędko coś podobnego. Też w grę wchodziła rozłąka. Wesele w górach, wyjazd 3 dniowy i chęć zabawy do późna skutkowała pozostawieniem pod opieką komuś Martyśki. Została we wspaniałych rękach cioci i swoich kumpli od małego. Byłam spokojna, wiedziałam że nie muszę wydzwaniać co 5 minut choć miałam momentami taką chęć.
Weselicho, zabawa, szaleństwo, uśmiechy... a między tym masa dzieci. Zatęskniłam okropnie. Później dalej wygłupy, tańce, delektowanie się chwilami tylko z mężem. Drewniany domek, kominek i błogi sen. Ranek, czas powrotu, długa podróż, zmęczenie, senność. Na koniec dnia odebraliśmy naszego szkraba, bezpiecznego, szczęśliwego i roześmianego. Nawet nie chciała wracać :) Było jej dobrze w wyśmienitym towarzystwie.
Wróciliśmy do domu, położyliśmy ją spać. Zerkałam na nią i pomyślałam, że już nigdy nie będę pieprzyć głupot o wyjeździe bez niej, o regeneracji bez niej, o tym że mnie czasem wkurza i chcę uciec. Bo im prędzej bym zwiewała na odpoczynek tym prędzej chciałabym być tuż obok niej, tulić, patrzeć jak zasypia i ładować się jej optymizmem.
Za głęboka więź nas łączy. Może jeszcze kiedyś nadejdzie czas ciężkich decyzji, zmierzenia się z nieznanym. Tylko wiem, że wtedy nigdy jej nie zostawię. Zabiorę ze sobą, bo jest mym napędem życiowym i szczęściem. Motywatorem do wszystkiego co ciężkie.
9 KOMENTARZY
A za miesiąc lub dwa znów zapragniesz wyjazdu... i tak w kółko..;P
OdpowiedzUsuńZnam to uczucie,ale wiem ze ja bez malego 5 min wytrzymać nie umiem. Bez niego jak bez serca!
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem... Też mam tak, że najchętniej bym na kilka dni wyjechała. Wyjechałam raz, na dwie noce i wariowałam...
OdpowiedzUsuńPewnie tak, ale przypomnę sobie zaraz te nasze rozstanie pierwsze i najdłuższe... może zmienię zdanie :) ?
OdpowiedzUsuńPięć minut to tam podołam, gorzej z tymi dłużej niż dzień pobytami gdzieś tam ...
OdpowiedzUsuńChyba nie na darmo mówią na nas matki wariatki co ? Raz chcemy spokoju, a zaraz później szlochamy w poduszkę ;)
OdpowiedzUsuńHehe :) dokladnie :)
OdpowiedzUsuńTez kiedyś myślałam, że dobrze byłoby się gdzieś ulotnić. Ale zwykle chciałam zostawiać w domu męża, a w moich planach Gabryś zawsze jechał ze mną :)
OdpowiedzUsuńOstatnio zostawiłam dzieciaki u mamy jak miałam urodziny. Zawsze jak je zostawiam to mam moment że pojawiają się wyrzuty sumienia. Ale szybko znikają. Wyjechać gdzieś bez dzieci? nigdy o tym nie myślałam. Nie wiem jak by to było jakby mnie sytuacja życiowa zmusiła.
OdpowiedzUsuń